America Cup – wrzesień 2019

 

Drodzy Przyjaciele:

Ten tekst nie miał się nigdy ukazać, ze względu na wątki osobiste. „Moje” Wojowniczki z BJJ którym go pokazałem zabroniły mi dokonywać wszelkich korekt bo twierdziły, że zmarnuję klimat. Jednak ze względu na ostatnie wydarzenia w Stanach postanowiłem podzielić się z Wami moim spotkaniem z „rasizmem” i właśnie Wam pozostawiam do rozstrzygnięcia pytanie

„Kto dzisiaj chce podpalić Amerykę?”

 05 sierpnia 2019

Rozstajemy się z Arturem w Zagrzebiu – ja z Gosią wracamy autem do Polski, Artur jedzie autobusem na obóz do Zakopanego i umawiamy się, że dojadę do Bańskiej Bystrzycy na Puchar Europy w judo.

W Bańskiej Artur jest 3-ci, jest trochę przyduszony po obozie , ale to nie szkodzi. Cel jest za oceanem. Wracam do Bydzi, Artur jedzie autobusem do Luksemburga na Puchar Europy w BJJ – przeciwnicy są znani,  ja nie jestem potrzebny, a musze wracać. Umawiamy się na wrzesień w Paryżu skąd mamy lecieć  na America Cup do Nowego Yorku.

Paryż – wrzesień 2019

Przylatuję do Paryża na początku września i odwiedzam „stare  śmieci” czyli hotel na Saint-Jacques  /PLM zostało już dawno wchłonięte/. Nocowałem w nim kiedyś często…ostatnio w 1978 na Mistrzostwach Europy. Pamiętam, że fajna babka – Beata pracowała tam na recepcji i zawsze miało się zniżkę co „za komuny” było sprawą gardłową. Wtedy zaraz po Mistrzostwach Europy Beata wyszła za mąż za Teddiego K. /polonus/, pożegnała się z nami i wyjechała do Stanów do Santa Monica w Californii. Pamiętam  jak wieczorem, przed turniejem, gdy nie mieliśmy gdzie potrenować /przysłowiowa gościnność „Francoze”/,  to pojechaliśmy sami na stadion PSG /Paris Saint Germain/ w dresach reprezentacji Polski. Oczywiście cieć nas wpuścił – pewnie wziął  za piłkarzy. Przybiegł jakiś arabski smarkacz i przyniósł nam w siatce profesjonalne piłki.. heee. Oczywiście by nie było zadymy wzięliśmy te piłki i zaczęliśmy „trenować” – chociaż głównie chodziło nam o sprinty zwinnościowe przed walkami. Żeby było weselej to po chwili zaczęło się schodzić pełno kiboli bo treningi na PSG były otwarte i prosić nas o autografy, które oczywiście rozdawaliśmy.. heee  – szybko minęło.

Artur mieszka po drugiej stronie Sekwany i dzwoni, że czeka na mnie w parku Jardins de la porte de Saint-Cloud, blisko hali Coubertina, mówi, że  podobno tam zawsze walczyłem ?? Kurde….ode mnie to z 15 km /40 minut/,  ale jadę.. o co mu chodzi – tajemniczy jak potwór z Loch Ness. Przyjeżdżam i na szczęście znajduję go w parku /mały, ale ładny/ Artur uśmiecha się tajemniczo i mówi „znajdź tę ławkę” – jaką ławkę do cholery??

Bez słowa pokazuje mi na telefonie fotkę i…aż  mnie zatyka…łza się w oku kręci – moja zagubiona fotka z Mistrzostw Europy w 1978 roku.

Teraz sobie przypominam, jak w przerwie, przed walkami o brązowy medal poszliśmy z hali do parku i tu, gdzieś na ławce cała reprezentacja, Polski zrobiła sobie fotkę. A teraz?? minęło przecież 41 lat – chodzimy po parku i za cholerę nie mogę sobie nic przypomnieć. Żeby było śmieszniej gdy patrzę na fotkę to za nami jest takie niewysokie ogrodzenie z siatki…heee.. teraz jest takie samo, ale reszta inna, drzewa pewnie porosły albo wycięli?

Stajemy przy podobnej ławeczce, z tyłu płotek i robimy sobie fotkę – zobaczysz mówię już niedługo /41 lat to jak mrugnięcie okiem/, a Twój syn /Jasiu już niedługo/, też będzie Ciebie pytał,  która to była ławka.

Wtedy wygraliśmy …a  teraz w Stanach?  – zobaczymy jak będzie.

Pojutrze  rano wylatujemy z Arturem na podbój Ameryki…hehee. Lecimy przez Montreal byłem tam w 1976, z długim postojem. Tak sobie myślę czy może odezwać się do Leszka w Calgary? Leszek M. był w kadrze narodowej w judo /do 86kg./ wiele lat – wyjechał w stanie wojennym, a jego żona Elka grała w piłkę ręczną /AZS AWFiS Gdańsk/ przeciw mojej Gosi /Pogoń Szczecin/….ale chyba mało czasu.

Nowy York wita czyli każdy może być milionerem

 Lecimy…. – lądujemy w Newark,  pociągiem walimy do Penn i „z buta” na Manhattan – kurde robi wrażenie. Hotel Millenium też – pionowe ściany pukają ci w głowę, do Time Square mamy parędziesiąt metrów i….zaczyna się na wesoło. Podchodzi Boy – oczywiście w żołnierskiej czapce, Artur idzie w dresie i go nie widzi wchodzi sam z torbą, a mnie Boy chce pomóc i… wysypały się drobiazgi na chodnik Zbieramy razem, ale to chwile trwa i ja wchodzę.

Z Arturem gada już 2 gości w liberii/garniturach, a zanim dochodzę to zjeżdża już trzeci coś tłumacząc i  łapiąc się za głowę. O co chodzi?? Słyszę , że Artur kłóci się z nimi czy mamy zapłacić 125 czy 130 dolców za noc. Artur trzyma wydruk z Bookingu, a główny szef lamentuje, że go z pracy wywalą bo zawsze musi coś zarobić choćby 5 dolców /to przecież Ameryka/.

Czy jest w tym coś śmiesznego???…………. Taaaaakkkkk!!!

Najtańszy wolny pokój w tym hotelu /teraz we wrześniu/  kosztuje 900 dolców za dobę…a Artur się kłóci o 5 dolców. Hehehehee…ktoś się walnął na Bookingu…..Facet widzi, że jestem ojcem i zagaduje – jesteśmy wielkoduszni i odpuszczamy te 5 dolców. No cóż – nie zawsze ktoś darowuje ci 770 dolców codziennie i od rana…hehee.

Teraz mieszkamy na 44 piętrze – widoki fajne??, ale…..nad nami jeszcze ponad 10 pięter – chcesz wjechać??… hmm nie masz karty, to nie naciśniesz guzika w windzie chyba, że dopłacisz…..ale schody przeciwpożarowe w gotowości , można się wspinać.

Times Square czyli „centrum świata”

Artur umówiony jest z Wojtkiem Sz. na kontakt w klubie dopiero po południu, więc mamy czas trzeba zwiedzać …heeehee.. z buta będzie raczej trudno, ale wychodzimy.

Idziemy do centrum świata czyli Time Squer, na schodkach już siedzą grubasy i żrą burgery z budek, bo w knajpach jednak drogo. Zastanawiamy się co zjeść bo ostatni raz jedliśmy w Paryżu, /no w samolocie też/, ale podchodzi gościu w płaszczu /na dworze 25 st./  i w dredach, z muzą na ramieniu …………………… po prostu „Marle`y” wstał z grobu…. i  zagaduje. Nawija jakimś potwornym slangiem dorożkarskim, ledwie rozumiem, że chce nam sprzedać swoją płytę. Uprzejmie pytam jaką płytę, a on nam puszcza „z ramienia” całkiem fajne reggae – tyle tylko, że ja to  znam ..chyba Bony Wailer. Dziękujemy uprzejmie, ale facet widzi już „jeleni” i mówi, że da nam za darmo, jak kupimy „joy`a” i rozwiera płaszcz……….jak Batman – aż cud że się nie wzbija.

Pod płaszczem „apteka” – to stanowczo za mało powiedziane – raczej małe ambulatorium, jak bym dostał zawału to raczej by mnie odratowali….

Artur bierze Marley`a pod ramie i mówi, że my nie wciągamy dragów, tylko bierzemy winstrol albo metę, bo pojutrze startujemy, mamy walki i rozwalamy Amerykę. Podchodzą oczywiście inne Marley`e, ale z szacunkiem i mówią, że tego nie mają, ale po zawodach to dziewczyny…owszem…są dla nas ..tanio. Dokoła tłum ludzi, ale nikogo nic nie obchodzi….wszyscy żrą i piją colę – centrum galaktyczne z „Gwiezdnych Wojen”.

Idziemy dalej na dolny Manhattan, chyba przynajmniej nie zabłądzimy bo wszędzie woda, 42-gą,  /czyli Broadwayem/ i dochodzimy do Union Square /Artur musiał się cofnąć zmienić koszulkę, bo się uwalał lodami hehe/ – ..czas odpocząć i też przekąsić, białe parasole siadamy ale…obok kupa ludzi… i grają w szachy.        Artur zaciekawiony podchodzi…przy jednej szachownicy zbiegowisko  /chyba z pół setki ludzi/ – uznany Mistrz /Black/ ogrywa jak leci każdego, praktycznie w 3 minuty /partia po 5-10 dolców. Artur stoi patrzy….ludzie się zmieniają jak w kalejdoskopie – facet lekko licząc wygrał już 50 dolców w parę minut.

Mistrz widzi Artura i zagają – 5 dolców….wyzwanie przyjęte…Artur zasiada. Nieoczekiwanie tłum jeszcze gęstnieje – nikt jak dotąd nie stawiał Mistrzowi oporu.

Artur jednak przegrywa, ale tylko w niedoczasie bo partia jest remisowa – oklaski i… Mistrz nie chce przyjąć 5 dolców, pozwala zrobić fotkę, ale bez widocznego tłumu – tak dyskrecją zarabia na życie chociaż,…. o emeryturze nie wspomniał – na rewanż w Jiu Jitsu się nie zgadza.

Idziemy dalej – chyba 14-tką już ładniej, drzewa itp. ..pod drodze osiedle Stuyveysanta /chyba ten od fajek/ w stronę rzeki, dochodzimy do Edison Fields, obok chyba jakaś elektrownia /przypomina Czarnobyl/ i już jesteśmy przy East River

– trochę spokoju i widok na Brooklyn, a może na Green Point nie bardzo wiem…woda, fajny wieżowiec w oddali i tyle…?

Rowerzystka robi nam fotkę…..stoimy…..siedzimy Na dzisiaj starczy wrażeń. Jutro Artur idzie na trening do Wojtka …a ja??

Statua Wolności czyli Liberty Island

 Artur pojechał na trening do SG Club /Wojtka Sz./. Ja Wojtka nie znam, wiem tylko, że trenował w Polsce u Jurka J. czyli na pewno technika wspaniała, ale nie będę się wbijał nieproszony, tak na dzień dobry. Umawiam się z Arturem wieczorem,  na 48-mej w metrze. Walę do Battery Park na prom i na Liberty Island – podobno tam jest fajnie i widać Manhattan z daleka, no i oczywiście Statuę Wolności trzeba zaliczyć.

Kolejka jak cholera, ale…………podchodzi gościu /Black`y/ i mówi „mam wolny bilecik„. Dosłownie osłupiałem – zupełnie jak w 60-tych latach przed kinem w PRL-u. Ryzykuję, że będę jeleniem. Daję 3 dychy /w kasie niecałe dwie/  i walę za nim szybko na prom. Płyniemy parę minut ludzi full – myślę sobie, że wyspę obejdę w 20 minut i znajdę jakąś ławkę to sobie posiedzę,……popatrzę na Manhattan.

Oczywiście zapraszają do nowo otwartego po przebudowie Muzeum Statuy /szklane/, podobno łatwiej i wygodniej…ale tylko z ich serwisem….. „ułatwili”…cholera  – chociaż na dach obowiązuje bilet z promu /czyli ten od Black`a/. Ale na dachu nie ma ławeczek tylko same barierki z widokiem na Nowy York i na Statuę „od tyłu”  – nie chce mi się wystawać.

Obok jest Crown Cafe – takie nasze bistro białe parasole, białe siedzenia na powietrzu, ale ceny spoko – burgery nawet po dychu. Idę pod Statuę – biletu do środka nie mam, siadam na takich zwykłych plastikowych krzesełkach /z Castoramy?/ piję colę i podziwiam bo fajnie wygląda…..i dalej obchodzę wyspę dokoła główną promenadą – /najwyżej kilometr/. Wracam do punktu wyjścia, ale koło drzew  – siadam na murku i gapię sie na Nowy York – patrzę podchodzi do mnie ten sam gościu / Black`y/, stawia obok „jamnika” sam siada/kładzie się/ na trawie i puszcza muzę. Wyciąga skręta, uprzejmie mnie częstuje /ostatecznie zarobił na mnie uczciwie dychę/, coś zagaduje – nic nie rozumiem, wykręcam się i myślę, że po cholerę uczyłem się tyle czasu angola by teraz nic nie gadać żadnym slangiem.

Ale gościu widocznie mnie zrozumiał pokiwał głową zajarał i słucha muzy,…ja już dla niego nie istnieję.        No ładnie się zaczyna, taki odlot na początek? – a jak mnie przy okazji zwiną – przecież to chyba Park Narodowy?? Ale nikogo nic nie obchodzi. Myślę sobie, że może coś zapiszę bo później nie spamiętam – mam przy sobie tylko małą pomiętą kartkę i rozklekotany długopis.

W tej chwili od strony cumowania idzie ku mnie „zjawisko” .. ja myślę że, znowu coś mi się śni??

Młoda, wysoka i bardzo ładna, czarna dziewczyna /Dollores/,  toczy przed sobą taki mini wózek pełen żółtych kwiatów, a….. ja nie wierze własnym oczom – pośrodku leżą czarne róże.

Moje „Czarne Kwiaty ze złotych pól” ….wracają i plączą się myśli,  marzenia o  walkach UFC w Ameryce,.. o tym co zgubiłem w  Polsce?? Dollores oczywiście idzie do Blacka, który teraz chyba widzi się z Kriszną, bo leży nieruchomo i coś mamrocze, ale ponieważ gapię się na nią nieprzytomnie /raczej na kwiaty/ to zagaduje do mnie czy chcę kupić. Kiwam głową  – czarna róża 7 dolców.

Dollores kopie Blacka w żebra by się ocknął,  razem jarają (ona symbolicznie) i szukają muzy na „jamniku”. Znajdują i znowu ..matrix.. czy co??  – słyszę gitarę „Paint it black” , patrzę na żółty  wózek i czarną różę – na pomiętą kartkę spływają słowa nowego tekstu…nie mogę nadążyć, ale może coś się uratuje.

Moje Czarne Kwiaty dopadły mnie nawet tu…..po 7 tysiącach kilometrów…łapię się na myśli.

Dollores i Black`y zagadują co napisałem, pokazuję tekst coś mętnie tłumaczę o moich „Czarnych Kwiatach”, o walkach MMA kobiet w Polsce. Jest coraz fajniej Black`y oczywiście wyciągnął piwa – siedzimy razem, mówię im po co przyjechałem, opowiadam o Polsce, co robię, uczę tekstu który przed chwilą napisałem, a oni śpiewają „po polsku” Black`y nasypał czegoś do puszki po piwie i potrząsa do rytmu, /szkoda, że nie mam harmonijki/  – śmiejemy się głośno.

Dollores pyta mnie czy mam gdzie mieszkać – odpowiadam, że tak, w Millenium Time Square, a oni wybuchają śmiechem, Black`y klepie mnie w kolano, /bo nadal leży na trawie/ i mówi, że w razie czego to mogę na nich liczyć /środek Bronxu niedaleko ZOO/. Podobno Jennifer Lopez była z Bronxu . Może Dollores też się wybije – jest piękna i Czarna??? – ale po cholerę ja mam to sprawdzać??                                                                                                                                Dopiero po chwili dociera do mnie, że nie uwierzyli w ani jedno moje słowo …i sam zaczynam też się śmiać, lecz…… coraz bardziej intryguje mnie  myśl – co Black`y  jarał, że …..z daleka,  a chyba i mnie złapało.

Na 48-mej w metrze Artur trzyma kimono na plecach i tłumaczy kilku gościom / Black`om/ co tu robi i gdzie jest Bydgoszcz.

Pyta mnie czy siedziałem na trawniku i skąd wziąłem czarną różę.

Tylko się uśmiecham.

Albany czyli New York BJJ Championship

 Mistrzostwa Nowego Yorku /stanu/ nie są oczywiście w Nowym Yorku, tylko w jakiejś dziurze – Albany 260 km od Nowego Yorku. Jedziemy !

Po Artura przyjeżdża siostra Wojtka z koleżankami  – ja jadę z „kolesiem” /później o nim napiszę bo okazało się, że też startuje/. Wsiadam do auta,  koło Times Square – terenówka z pełnym orurowaniem i  z 8 światłami na dachu, wyciągarką,… i według mnie  amfibia  – brakuje tylko wyrzutni rakiet Stinger albo automatycznego działka M16.

Pytam więc  uprzejmie, czy Mistrzostwa Nowego Yorku są w Afganistanie?? – koleś blado się uśmiecha   i mówi, że to 2,5 godzinki, no chyba, że korki ..ale jest dopiero i już 9 rano – powinno być spoko. Wyjazd raczej średni,  po chwili tunel Lincolna i zasuwamy pod rzeką Hudson. Wjazd do tunelu to betonowe ściany i chyba wiadukt kolejowy jak z filmów gangsterskich. Wyjeżdżamy na 495-tke i zaraz, właściwie robi się ładniej, później 87-mka prawie pod samą halę. Droga jak na Stany tylko 2×2 czyli wąska, po obu stronach żadnych ekranów czasami tylko wały ziemne,  ładne całe w roślinności.

Patrzę na licznik – jedziemy 120 czyli normalnie, a mnie się wydaje, że szybko….dopiero po chwili wiedzę, że licznik jest w milach….hehee.

Koleś pokazuje, że mijamy jakiś znany klub golfowy,  – a co mnie to cholera obchodzi, nie jestem przecież jakąś przedwojenną sufrażystką – wiem co to znaczy G.O.L.F. Odpowiadam mu jednak coś uprzejmie,  lecz myślami jestem  raczej przy walkach. Jedziemy rzeczywiście ok 2,5 godziny z kawałkiem – pod halą szok – mury to czerwona stara cegła,  jak z Łodzi Fabrycznej albo z „CK Dezerterzy” bo jest też wieżyczka /strażnicza??/.

Myślę sobie, że to chyba amerykański folk, bo na zawodach w więzieniu jeszcze nie byłem,  ale w środku ok. klima, wygodne siedziska i tak na oko 3 tys. ludzi. Wszystko działa, i od razu przypominam sobie Mistrzostwa Europy – Zagrzeb – 40 stopni , zepsutą klimę i cieknący dach  hali sportowej. Co ciekawe zaraz za wieżyczką hali po drugiej stronie ulicy jest Centrum Wina – hehee.. czy to dobry znak?? Ale czasu na zwiedzenie nie będzie zaraz po walkach wracamy.

Artur walczy w kimonie i bez – zobaczymy jak to wyjdzie – nikogo nie znamy. Oglądamy listy walk, sama egzotyka, większość amerykusów i  sąsiadów, z Europy mało, jakaś znana ruska baba, ale chyba naturalizowana?? Zawodników jednak pełno – więc powrót raczej po nocy …hehe o ile Artur jest w formie. Artur w pierwszej walce ma gościa jak gdańska szafa 3 drzwiowa – kurde trzeba się tylko ruszać, żeby nie było statycznej walki.

Pierwsza minuta to „rozpoznanie” – widać , że gościu stoi mocno na nogach, jak kowal w kuźni i myśli, że to tak ma być. Zmiana tempa walki, podcięcia, później o soto gari i dźwignia prawie w locie kończą sprawę. Następne walki już ” z górki” – ale w finale „Open” facet najwyżej 80 kg, szybki i taktycznie ustawiony. Dużo trudniej, ale też na punkty „do jednej bramki”.

America Cup  dla Artura – 6 walki każda po 6 minut, z czego 5 w pełnym czasie – ledwie stoi na nogach ale ….jest fajnie dzwonimy do Polski – jeszcze nie …jest tylko 6 godzin różnicy.

Z ciekawości oglądam przy okazji  60-tkę kobiet?? pod kątem Natalii ..moim zdaniem dała by radę, ale chyba jej nie powiem by nie zadzierała nosa??…hehe. Niedługo u nas mamy Mistrzostwa Polski /Katowice/ to się sprawdzi, a może pojedziemy w grudniu do Dallas na Mistrzostwa Świata?? . i….znowu.. zajawka i wspomnienie o „Czarnych Kwiatach”…szkoda, po prostu szkoda, trenując z Natalią razem,.. podbiły by świat.. a tak??

Artur zostaje jeszcze na „raucie” z polonusami  – /ciekawe czy są Ci z winiarni obok/,  i wraca z Wojtkiem, który dojechał.. „Polonusy” pytają o Bydgoszcz, bo nie mają pojęcia gdzie to  – znają tylko Wilno, Kraków i Warszawę w takiej kolejności. Ja wracam z „kolesiem” – też był trzeci w białych pasach i jest dumny jak paw – na szczęście mnie nie poucza tylko jak klasyczny „amerykus” zdobywa wiedzę i podpytuje o techniki Artura. Muszę coś gadać bo minęła już dawno 22 -ga,  a przed nami sporo jazdy na zmęczeniu.

Jutro do Nowego Yorku przylatuje Mariusz /kuzyn/ kręcić jakiś film – załatwił sobie spryciarz tanie lokum /po 260 dolców/,  tuż obok – w Mariotcie i to na 65 piętrze….ale ja chyba się z nim rozmijam – Artur zostaje, a ja pojutrze wracam. Jak się dowie, że my kiwamy w Millenium po 130 dolców,  to go szlag trafi.                          W Mariotcie na recepcji pracuje jedna fajna babka /Polka/ – jutro muszę u niej zostawić kartkę dla Mariusza od naszej „słynnej” bydgoskiej modelki Angeliki…coś chciała „filmowego”?

Minęła już 2-ga w nocy.. Manhattan /Times Square/ rozświetlony jak Titanic…kładę się… ale sen nie nadchodzi…..

Central Park czyli refleksyjny amerykański film

Artur wrócił rano…chyba 5 albo 6-ta, bo robiło się jasno. Wyraźnie chciał pogadać, mówił, że rozreklamował Bydgoszcz i że musimy jechać do Dallas na Mistrzostwa Świata bo „Polonusy” pokryją pobyt…..ale dopiero co zasnąłem i nie byłem zbyt rozmowny. Zapytałem tylko czy byli Ci od wina…hehee…… bo tak długo wracał??Obrażony zasnął mówiąc, że wieczorem idzie na obstawę do jakiegoś nowojorskiego klubu – za 300 dolców. Odpowiedziałem mu chrapaniem…Wstaję rano – czyli po 11-tej, ..Artur śpi wychodzę coś zjeść.. w hotelu bym zapłacił ze 100 dolców za śniadanko.

Wiem, że niedaleko, chyba na 7-ce jest polska knajpa, gdzie można spoko coś zjeść. Wychodzę z Millenium i…..oczom nie wierzę .. Dollores.. stoi bez wózka, bez kwiatów, bez Black`a.. w różowych trampkach….i gada przez telefon – po chwili macha pięścią w moją stronę. Dollores jest wysoka i z tą swoją afro czupryną prawie mojego wzrostu….dojrzała mnie i widzę zdumienie w jej oczach,…jeszcze większe niż moje…podbiega do mnie jak do starego kumpla, patrzy mi w oczy….”więc jednak mówiłeś prawdę”… Tu mieszkasz??

Mówi teraz nawet całkiem zrozumiałym slangiem – pytam skąd się tu wzięła??.. Nowy York to 10 milionów ludzi….a ja znowu ją spotykam. I co wyszło – Dollores pracowała w Millenium, była pokojówką, wywalili ją za dragi/szlugi i tyle,.. a teraz szukają na zmywak do restauracji, ale ją odwalili…- to im pomachała pięścią…hehee nie mnie.

Pyta mnie czy kogoś znam – chyba zaczęła mnie uważać za /krypto/ – milionera…kurde robi mi się trochę głupio. Oczywiście znamy z Arturem szefa hotelu, ale czy można liczyć na przychylność gościa, któremu się skubnęło 3 tys. dolców….hehee  i to uczciwie. Przypominam sobie ten łzawy film z Jennifer Lopez, – „Pokojówka na Manhattanie”,  ale moim zdaniem Dollores jest  ładniejsza, a ja mogę jej tylko zaszkodzić.

Dollores widzi moją „głupią” minę…uśmiecha i bierze mnie pod rękę…gdzie idziesz ??Chodź pokażę Ci Central Park.

Kurde tak sobie myślę – jak by mnie Gośka zobaczyła, albo Artur…..brrr…ale idziemy razem bo co mam robić??Idziemy 7-ką w stronę Central Parku – po prawej Planeta Hollywood wypada zaprosić, na szczęście jest też żarcie na wynos, bo bym zbankrutował, ale i tak prawie po 2 dychy za sandwicza ….hmm. Gdy patrzę jak Dollores je to przestaję myśleć o cenie – przecież ta dziewczyna ma najwyżej 20 lat…a jakby dwa dni nie jadła. Idziemy razem takim „wąwozem” 7-ki i wchodzimy do Central Parku.

Dollores patrzy na mnie – Richard … please, let’s don’t take any photos – let my dream last…..

I cóż Jej odpowiedzieć only…..ok Dollores…

Dollores ciągnie mnie w prawo – chodź, idziemy do ZOO…idę…fajny widok zielono, wygodne siedziska i w tle zieleni –  wieżowce /ZOO chwilowo zamknięte/. Dollores pokazuje mi po prawej Arsenał – idziemy też.. super, obok jakaś knajpa z dansingiem, ale zamknięta, idziemy nad jezioro,.. też fajnie, później idziemy na jakąś wielką łąkę Dollores mówi co to za „Meadow”, ale nie zapamiętuję nazwy. Gadamy o wszystkim i o niczym. Dollores mówi o szkole, Grammer skończyła, z kolejnej ją wywali po roku, chodziła nawet na modeling, ale to dla niej za nudne i… dobierali się do niej,.. trenowała trochę boks, ale jak poznała Blacky`a  chyba się zakochała i …..świat stanął na głowie – teraz samotnie walczy z dragami …pracuje dorywczo….Boli mnie jak cholera, gdy to słyszę…przecież ona jest bardzo młoda, a mówi z takim smutkiem jak by już przegrała życie. Nawet o Blacky`u nie wspomina po imieniu, tylko tak jak ja „Mr. Black”.

A ty??… mówiłeś, na Island, że trenujesz sporty walki, boks też??  I tak leżymy koło siebie (tu na Meadow, taki zwyczaj)….. Dollores wsparta na łokciu patrzy mi prosto w oczy….i gadamy, gadamy, gadamy, …jak zwykli starzy kumple….Kurde….. ona chyba nie widzi.. ile ja mam lat??……

Richard – on the Island you told me that you try to  entrust your Black Flowers to West Point – is that true?

Yes – „Black Flowers” is an unique shadow of the wind – combination of psychology and the Octagon.

I Ty też możesz popróbować w US Army?? – trenowałaś boks

Dollores  patrzy na mnie zaskoczona i chyba z podziwem – Richard it’s an idea – I didn’t think about it- just my Past. .hhmmmm??

Chodź.. Dollori idziemy coś zjeść –  czegoś napić, ale nie jakiegoś g.. z budki.

Uśmiecha się radośnie na to zdrobnienie… pokazuje, że niedaleko nad kolejnym jeziorkiem przystań z łajbami i knajpa Boathouse,  trochę przypomina Starą Pomarańczarnię, ceny pewnie amerykańskie,.. ale nie,.. wręcz niskie burger, sałatka i coś do picia… (Dollores nie chciała piwa) Tak sobie myślę po cholerę właziłem do tej Planety Hollywood – trzy razy drożej…zapiszczał mi wąż w kieszeni. Płacę naszą kartą – hehee.. działa, zobaczymy jak mnie przeliczą. Idziemy  w stronę łódek, po drodze w drewnianej, ale ładnej budzie kupujemy „specjalność” ,… o cenie łódki już nawet nie wspominam – wsiadamy.. pytam Dollores czy umie pływać, ale ona tylko się śmieje „Ty na pewno byś mnie wyratował”……. hmm. Trochę peszą mnie te wszędzie widoczne betonowe ściany wieżowców, poza Central Parkiem…. no cóż to Ameryka. Dokujemy chyba po godzinie…i dalej,  dużo większe jezioro /J-O. Kennedy/, ale też otoczone wieżowcami /w dali/ – siadamy z Dollores nad brzegiem i… pytam skąd tak dobrze zna Central Park.

I cóż ona może mi odpowiedzieć ? – pracowała tu …ale to też zasługa Black`a…że wywalili ją za …..sam wiesz..

Szkoda …mówi, że nie jestem Twoim „Czarnym Kwiatem”,.. uśmiecha  się przecież ja jestem Czarna.. nie znam Polski – a tak ładnie opowiadałeś.

Dollori –  to własnie Ty jesteś dla mnie Czarnym Kwiatem i taką już na zawsze pozostaniesz !!

Nie myślałam, że masz tak dorosłego syna. Przyjedziesz jeszcze?? Oj kurde, porobiło się…mówię, że tak, Artur wygrał Puchar Ameryki i zaprosili nas na Mistrzostwa Świata…ale do Dallas.

Dollores wstaje …..idzie szybko pewnym krokiem,  piękną aleją  okoloną krzewami,.. obok ponownie niezbyt szeroka rynna jeziora i dalej wieżowce  .. ale jest pięknie – Rozgląda się tak jak by chciała mi coś pokazać ….a ja idę oszołomiony za nią nie myśląc o niczym.  W alejkach są  ławki – całe galerie ławek, ale właściwie nikt na nich nie siedzi –  sporo ludzi biega.

Dollores podchodzi bliżej brzegu i  kiwa na mnie – dopiero teraz widzę, że pod drzewem siedzi facet, /też Back/, oczywiście coś jara, a o drzewo jest oparta gitara i chyba.. puszka na datki?.                                                       To Flynn ..przedstawia go chodź posłuchajon zagra dla Nas. Idę ..nie myśląc w ogóle, co to się wokół dzieje….bezdomny (chyba) i ma zagrać  „dla Nas” – przecież jak o tym wspomnę  to Gośka urwie mi…głowę…..

I Flynn gra…..dosłownie zastygam  w bezruchu….klasyczny czarny blues, klasyczny ochrypły czarny głos, przechodzący miejscami w górne rejestry …i gitara łka. Słów właściwie nie rozumiem, ale chyba rzeczywiście on improwizuje dla „nas”. Czas zatrzymuje się……

Gdy gitara na chwile milknie, Flynn tylko puka palcami w pudło i nie wiadomo kiedy wyciąga harmonijkę – teraz to jest brzmienie… jak bym widział plantację bawełny, „The Roots”, czarne kobiety odziane w białe płótna, … i siedzę bez ruchu,                                                                                                                                      Dollores przykucnęła za mną, oparta o moje ramiona i też milczy. Czuje tylko jej oddech. To byłby koncert wieczoru w Carnegie Hall,  w Kennedy Center, na Rawa Blues też, ale my siedzimy tu…nad jeziorem w Central Parku…Blues pomału cichnie i….nie bardzo wiem jak się zachować… Flynn jednak mnie uprzedza…uśmiecha się…” no  money my friend….no money,  remember  me …only”.

Dollores patrzy na mnie… tak jakoś dziwnie, widzę jej szklane oczy,…czuję jej czarną afro czuprynę nad sobą, w głowie mi się kręci, wstajemy,…………………………………

Dollores oplata mnie rękoma, przylega do mnie całym, swoim czarnym, rozedrganym ciałem i…………………………………………………krople czasu spływają po nas z cichym westchnieniem,…rozbijają się o bruk alejki…… Obejmuję ja ramieniem, idziemy, idziemy razem,.. ciągle razem, coraz dalej i dalej w kompletnej ciszy…., prosząc los, by Central Park nie skończył się nigdy….

My? –  Black and White cudowna, czarna dziewczyna, z undergroundu Nowego Yorku, dla której już ktoś inny napisał życiorys.. i ja….., biały, trener sportów walki, z  życiorysem z ostatniego rozdziału, …z miejsca na ziemi, o którym nikt tu, nigdy nie słyszał…..

Chichot przewrotnego losu??, przeciąg ludzkiego życia??,  skrzyżowały nasze drogi na chwilę, na ułamek sekundy,…. zapadły w pamięć.. na zawsze.

Rozstajemy się przy wyjściu – Dollori  idzie w lewo w stronę Trump Tower,.. może  chce szukać pracy…?

Macha  dłonią…..i gdy już prawie znika mi z oczu …słyszę…

„Don’t leave the Black Flowers…. Richard, you may still find them”to ostatnie  Jej słowa.,,…a może  to tylko wiatr?

Wracam w zamyśleniu…. zapalają się pierwsze światła Times Square…….jutro wylatuję.

RP